Najpierw poluzowano kryteria, potem – dziwnym trafem – pojawił się rynek handlu spółkami spełniającymi wymogi, a na końcu pieniądze trafiły w ręce przedsiębiorców, którzy potrafili „wymyślić coś nowego”… na przykład kupno jachtu. Wszystko pod okiem rządu, który obiecywał, że „każde euro będzie uczciwie wydane”.
Na waciki
Gdy wyszło na jaw, że wśród beneficjentów są osoby otwarcie wspierające Koalicję Obywatelską, rządowe media ruszyły z misją ratunkową. Pojawiły się tłumaczenia, że to tylko „pół procenta” środków. Problem w tym, że to „pół procenta” to równowartość rocznej pensji minimalnej dla ponad 21 tysięcy Polaków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Państwo Banaccy, weźmy na przykład. Sympatycy KO, dostali ponad pół miliona na dwa jachty, mimo że wcześniej korzystali z tarczy. Inni kupowali firmy tylko po to, by załapać się na dotacje, a w Gdańsku za pieniądze z KPO przygotowano spektakl o menstruacji – dla dzieci.
Donald Tusk, zamiast odnieść się do zarzutów, zachwycał się inwestycjami na Bałtyku… zapominając dodać, że to projekty rozpoczęte przez PiS. Tak wygląda polityczna pamięć selektywna – wszystko, co niewygodne, tonie w morzu PR-u.
Afera KPO to nie tylko „jachty dla bogatych”. To pokaz, że w Polsce można zamienić program ratunkowy w prywatny bankomat, a potem wmówić ludziom, że to w ich interesie. Problem w tym, że coraz mniej osób to kupuje – niezależnie od tego, kto trzyma ster.